30 grudnia 2013

You can’t put limit on anything



W najśmielszych nawet marzeniach nie przypuszczałem, że założenie zrobione na początku roku uda mi się zrealizować z tak sporym naddatkiem. Przypomnę, że kiedy po podliczeniu przepłyniętych w 2012 roku dystansów uzyskałem wynik 166 km, pomyślałem, by podwyższyć nieco moją pływacką poprzeczkę. Na rok 2013 zaplanowałem więc przekroczenie bariery 200 km. Dziś, po ostatnim w tym roku treningu, z zadowoleniem mogę potwierdzić prawdziwość słów Michaela Phelpsa: „You can’t put limit on anything. The more you dream, the farther you get”. Na moim liczniku przekroczyłem właśnie 300 przepłyniętych w tym roku kilometrów. W przełożeniu na kolejne miesiące, wyglądało to tak:
Styczeń: 32,00 km
Luty: 19,80 km
Marzec: 25,00 km
Kwiecień: 31,70 km
Maj: 21,90 km
Czerwiec: 25,50 km
Lipiec: 29,40 km
Sierpień: 39,10 km
Wrzesień: 8,00 km
Październik: 13,90 km
Listopad: 21,30 km
Grudzień: 32,50 km
Jak widać, najlepszym miesiącem pływackim okazał się sierpień, jako, że czas urlopu pozwolił mi niemal codziennie bywać na basenie. Za to najsłabszy moment nastąpił z kolei we wrześniu. Właśnie wtedy rozłożyła mnie angina, a przy tym jednocześnie przeprowadzałem się i zmieniałem pracę. Jednak regularnie podwyższające się wyniki ostatnich trzech miesięcy wskazują, że na szczęście znów udało mi się wyjść na prostą. Znakomity rezultat 300 km motywuje mnie do kolejnych wyzwań w roku 2014. Tym razem już bez stawiania sobie konkretnych limitów!
A miłym zwieńczeniem roku jest przesyłka, którą właśnie przed chwilą dostarczył mi kurier. Nowiutkie kąpielówki Speedo (wzór 1 i wzór 2) będzie trzeba jak najszybciej wypróbować, wraz z nadejściem kolejnego roku pływackiego.

16 grudnia 2013

Z lektur pływaka



W weekendy Tsukuru chodził na pływalnię w klubie fitness. Klub był oddalony o dziesięć minut od jego mieszkania. Tsukuru pływał kraulem ze stałą prędkością i przepłynięcie półtora kilometra zajmowało mu trzydzieści albo trzydzieści pięć minut. Pływał w tym dwudziestopięciometrowym basenie w tę i z powrotem w takim tempie, żeby się nie zadyszeć. Lekko odwracał głowę na bok, szybko nabierał powietrza i powoli wypuszczał w wodzie. Im dalej płynął, tym ten regularny cykl stawał się stopniowo coraz bardziej automatyczny. Potrzebował dokładnie takiej samej liczby zamachów na każdą długość basenu. Wpadł w rytm i wystarczyło tylko, że liczył nawroty.
Co jest najlepszym sposobem spędzania wolnego czasu poza wypadem na basen? Oczywiście czytanie książek. A jeśli książka traktuje o pływaniu, wtedy przyjemność jest już podwójna. Tym razem na wątek pływacki natknąłem się w najnowszej powieści Murakamiego. Znany ze swej pasji sportowej Japończyk nie tylko sam zaliczył dziesiątki maratonów i kilka triathlonów, ale od czasu do czasu kreuje także postaci, które namiętnie biegają, chodzą na siłownię czy ćwiczą w fitness klubie. Tym razem, ku mojemu nadzwyczajnemu ukontentowaniu, Haruki Murakami postanowił wysłać swojego bohatera na basen. W nieco tajemniczą, choć dość prostą fabułę opowiadającą o poszukiwaniu tożsamości i utraconej przyjaźni, zgrabnie wplecione są wątki pływackie. I choć, sceny, w których Tsukuru Tazaki pojawia się na basenie nie stanowią istoty powieści, to jednak właśnie one sprawiły mi największą frajdę podczas czytania. Z pływackimi opisami Murakamiego nie sposób się wszak nie zgodzić…
Pływanie zmniejszyło nagromadzone w ciele Tsukuru zmęczenie i zrelaksowało napięte mięśnie. W wodzie czuł większy spokój niż gdziekolwiek indziej. Dzięki pływaniu dwa razy w tygodniu po pół godziny udawało mu się bez trudu zachować równowagę ciała i ducha. Poza tym woda była właściwym miejscem na rozmyślania. Pływanie przypominało pewien rodzaj medytacji. Kiedy wpadł w rytm, mógł pozwolić myślom wędrować bez ograniczeń. Jakby wypuszczał psa na łąkę.
Haruki Murakami, Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa, Muza 2013, s. 352

4 listopada 2013

Idzie nowe



A właściwie już nadeszło i rozpoczęło się we wrześniu. Najpierw się przeprowadziłem, a zaraz potem zmieniłem pracę. Wszystko to sprawiło, że musiałem dość gruntownie przeorganizować swój czas i na nowo wypracować sobie harmonogram codziennych zajęć. Pływanie ma, rzecz jasna, w moim grafiku miejsce priorytetowe, choć  w ciągu ostatnich dwóch miesięcy miałem spory problem ze znalezieniem dogodnych godzin wypadu na pływalnię. W rezultacie przez wrzesień i październik przepłynąłem zaledwie nieco ponad 20 km, co jest wynikiem wyjątkowo marnym. Do takiego rezultatu przyczyniła się zresztą jeszcze angina ropna, która dopadła mnie zaraz na samym początku jesieni. Teraz jednak powoli zaczynam wychodzić na prostą.
Wraz ze zmianą dotychczasowego stylu życia (nowa praca wymaga większej elastyczności czasowej) uczę się powoli zmieniać także nawyki pływackie. Z wyjątkiem weekendów wszystkie popołudnia mam teraz zajęte, więc na basen pozostają mi właściwie tylko godziny wieczorne, które niejednokrotnie bywają dość tłumnie oblegane przez amatorów pływania. Zupełnym przypadkiem odkryłem jednak, że jeden z basenów w pobliżu mojego miejsca zamieszkania jest już otwarty o szóstej rano, co otworzyło przede mną całkiem nowe perspektywy. Nieśmiały pomysł, by przerzucić się na poranne pływanie niespodziewanie przypadł do gustu jednemu z moich kolegów i już dziś o świcie postanowiliśmy przetestować zalety tak wczesnej aktywności fizycznej. Godzinny trening przyniósł nam mnóstwo frajdy, tym bardziej, że basen nie był o tej porze zbyt tłumnie oblegany i jednomyślnie stwierdziliśmy, że spróbujemy przerzucić się na regularne poranne pływanie. Mam tylko nadzieję, że ten świeży entuzjazm nie zgaśnie w nas wraz z nadejściem zimy. Póki co jednak, podejmujemy wyzwanie rannych ptaszków pływackich!

16 sierpnia 2013

Słowniczek pływacki (część 1)



Pływanie jest bez wątpienia jedną z najprzyjemniejszych form rekreacji, a jednocześnie sportem, który doskonale rozwija kondycję i wspaniale kształtuje sylwetkę. Okazuje się jednak, że frajda przebywania w basenie może być na różne sposoby zakłócona. Otóż przeciętny amator sportów wodnych korzystający z pływalni w godzinach ogólnodostępnych musi być przygotowany na całą masę niemiłych spotkań jakie czekać go mogą w niecce basenu.
Wieloletnie obserwacje osobników zakłócających spokojne pływanie skłoniły mnie do stworzenia małego słowniczka, opisującego uciążliwe zachowania tychże jednostek. Na początek proponuję krótki przegląd indywiduów największego kalibru:
Niedźwiedź polarny - osobnik płci męskiej wyróżniający się z daleka swoimi nieprzeciętnymi gabarytami. Już samo jego wejście na basen rodzi pewien popłoch, jako że potężny, obrośnięty tłuszczem bebech skutecznie zasłania mu niemal całe podbrzusze, co czyni wrażenie niedozwolonego w tym miejscu negliżu i dezynwoltury. Ale bez obaw, niedźwiedź kąpielówki posiada. Obcisłe slipy rozciągnięte są na nim do granic możliwości i dostrzec je można właściwie tylko w części zadnio-pośladkowej. Jednak to nie sam wygląd osobnika jest tu istotny, ile wrażenia, jakie daje pływanie z nim na jednym torze. Choć uczciwie należy przyznać, że w przypadku niedźwiedzia słowo „pływanie” zdaje się być co najmniej lekkim nadużyciem. Koordynacja ruchowa utrzymująca go na wodzie nie przypomina wszak żadnego ze znanych stylów pływackich. Przednie kończyny wykonują tak zwany „kłus w wodzie”, czyli coś na kształt pieska, natomiast ruch kończyn tylnych trudny jest do zaobserwowania, gdyż skutecznie przesłaniają go wodne bąble z wytwarzanej dość intensywnie piany. Tempo pływackie niedźwiedzia bywa raczej umiarkowane lub bardzo wolne i tylko nieliczne jednostki potrafią poruszać się w wodzie nieco żwawiej. O tym, że przedstawiciel tego gatunku płynie za nami, informuje rozlegające się tuż za naszymi plecami donośne sapanie, zaś o tym, że właśnie doganiamy akurat takiego osobnika dowiadujemy się dzięki bryzgającej nam przed nosem fontannie spienionej wody. Przebywanie na jednym torze z niedźwiedziem polarnym wskazane jest tylko dla najzwinniejszych i raczej szczupłych pływaków. Wszystkim innym osobom grozi tu lekkie poturbowanie, a w skrajnych przypadkach nawet zaklinowanie się przy brzegu niecki basenu tudzież bolesne otarcie o liny oddzielające kolejne tory.
Orka - osobnik płci żeńskiej, reprezentujący gatunek pokrewny niedźwiedziom, rozpoznawalny również dzięki niebywałym rozmiarom. W przeciwieństwie do opisanych powyżej samców, orka nie przepada za efektownym entrée i daleka jest od beztroskiego epatowania swoimi kształtami. Najczęściej można ją zaobserwować, gdy niepozornie przekrada się z szatni do basenu, dyskretnie okutana szlafroczkiem, tudzież wielometrową płachtą ręcznika kąpielowego. Czynnikiem odciągającym uwagę od obfitych rozmiarów orki bywa nieraz olśniewający czepek utrzymany w jaskrawej barwie i charakteryzujący się bogatą ornamentyką kwiatową. Ujrzenie orki w pełnej krasie możliwe jest zaledwie przez bardzo krótki moment, w którym to samica błyskawicznie zrzuca dodatkowe nakrycie wierzchnie i z głośnym plumknięciem dokonuje zanurzenia w basenie. Dalsza jej obserwacja możliwa jest już tylko i wyłącznie pod wodą, jako że nurkowanie stanowi jedyny wykonalny sposób wyprzedzenia przedstawicielek tego gatunku na torze pływackim. Warto również dodać, że orki są osobnikami stadnymi i raczej rzadko można je spotkać w pojedynkę. Stąd też na basenach od czasu do czasu można się natknąć na zorganizowane formy ich grupowej aktywności, o których słów kilka poniżej.
A-orka-robic - jak podaje Wikipedia, orki nie tylko prowadzą stadny tryb życia, lecz także „lubią towarzysko skakać, lądując na plecach lub brzuchu”. To zamiłowanie do wyrafinowanej ekwilibrystyki znajduje swój wyraz w specjalnych zajęciach wodnych, na które orki przybywają gromadnie. W zapomnienie idą wtedy ich zwykłe majestatyczne ruchy, a zaczyna się istne tsunami. Pod wodzą miotającej się na brzegu rozgwiazdy i w rytm tanecznej muzyki, orki dają niewiarygodny popis swoich możliwości motorycznych. A to bujają się okręcone niezatapialnymi wężami, tworząc rozległe wiry wodne, a to energicznie podskakują, produkując tym samym potężnych rozmiarów fale sztormowe. Stadne zajęcia orek są pasjonującym wydarzeniem z punktu widzenia fizyki (doskonale obrazują chociażby działanie słynnego prawa Archimedesa), jednak dla zwyczajnych pływaków stanowią mało ponętny dodatek rekreacyjny. Nie dość, że spragnione grupowej aktywności orki dokonują abordażu kilku torów pływackich, to jeszcze wzburzenie wód basenowych wyjątkowo utrudnia zwyczajne pływanie.
Jak widać z krótkiej charakterystyki wybranych przedstawicieli kalibru XXXL, przeszkody na Wielkiej Pardubickiej wydają się pestką w porównaniu z przeciwnościami, jakie nieraz trzeba pokonać na zwykłym torze pływackim! A przecież to zaledwie nieliczna grupa osobników utrudniających nam spokojny pobyt na basenie! W następnym odcinku słowniczka pływackiego poznamy więc kolejne indywidua, określane mianem „trolli wodnych”. Ale o nich niebawem.

13 sierpnia 2013

To zdumiewające (i nieskromne) uczucie



Z bardzo różnych powodów w czasie tegorocznych wakacji zarzuciłem nieco kilka form moich ulubionych aktywności fizycznych. Najpierw pojawiły się bóle w okolicach kręgu lędźwiowego, zatem na kilka tygodni zawiesiłem regularny jogging, żeby zbytnio nie przeciążyć kręgosłupa. Przerwę w bieganiu postanowiłem nadrobić jazdą na rowerze i nawet parę razy udało mi się pokonać kilka całkiem niezłych dystansów, jednak fala upałów, a ostatnio także pojawiające się burze skutecznie zniechęciły mnie do regularnego poruszania się na dwóch kółkach. Poza tym długo już nie miałem okazji grać w squash’a, a to z prostej przyczyny, że mój partner z kortu niedawno się ożenił i dopóki nie ogarnie się w życiu małżeńskim, dopóty nie będzie miał czasu na wspólne wyjścia do naszego ulubionego klubu Squashok.
W ten sposób moim głównym sportem wakacyjnym zostało pływanie. Nie dość, że wypady na basen znakomicie regulują problemy z kręgosłupem, to w dodatku są niezależne od kaprysów pogody czy też możliwości czasowych kumpla. I tak oto, niemal codziennie bywam ostatnio na pływalni, co z kolei przekłada się na niespodziewany wzrost formy.
Najpierw uświadomiłem sobie, że zaczynam pokonywać coraz to dłuższe dystanse. O ile jeszcze na początku roku pływałem średnio 1,5 km, teraz bez problemu podczas 45 minut wyciągam już 2 km (czyli 80 długości krótkiego basenu). Co za tym idzie, nagle dotarło do mnie, że poruszam się w wodzie coraz to szybciej. Jakoś nie zwracałem na to uwagi, aż do wczorajszego treningu. Pływałem sobie akurat samotnie na torze, gdy w pewnym momencie dołączył do mnie młody wysportowany chłopak. Kiedy przepłynął pierwszą długość, aż gwizdnąłem z podziwu, że zasuwa jak nie przymierzając mała motorówka. Po kilku minutach wspólnego pływania uświadomiłem sobie jednak, że chłopak nie tylko mnie nie dogania, ale to ja sam zaczynam deptać mu po piętach. To nagłe odkrycie sprawiło, że aż miałem ochotę wyjść z siebie i popatrzeć z trybuny z jakąż to zawrotną prędkością pływam. To zdumiewające (i jakże nieskromne) uczucie samozadowolenia było przyjemną nagrodą za wierność regularnym treningom. Może teraz, dla zachowania resztek pokory powinienem wrócić do biegania, by przekonać się jak bardzo tutaj zdążyła osłabnąć moja forma :)