A właściwie już nadeszło i rozpoczęło się
we wrześniu. Najpierw się przeprowadziłem, a zaraz potem zmieniłem pracę.
Wszystko to sprawiło, że musiałem dość gruntownie przeorganizować swój czas i
na nowo wypracować sobie harmonogram codziennych zajęć. Pływanie ma, rzecz jasna,
w moim grafiku miejsce priorytetowe, choć
w ciągu ostatnich dwóch miesięcy miałem spory problem ze znalezieniem
dogodnych godzin wypadu na pływalnię. W rezultacie przez wrzesień i październik
przepłynąłem zaledwie nieco ponad 20 km, co jest wynikiem wyjątkowo marnym. Do takiego
rezultatu przyczyniła się zresztą jeszcze angina ropna, która dopadła mnie
zaraz na samym początku jesieni. Teraz jednak powoli zaczynam wychodzić na
prostą.
Wraz
ze zmianą dotychczasowego stylu życia (nowa praca wymaga większej elastyczności
czasowej) uczę się powoli zmieniać także nawyki pływackie. Z wyjątkiem
weekendów wszystkie popołudnia mam teraz zajęte, więc na basen pozostają mi
właściwie tylko godziny wieczorne, które niejednokrotnie bywają dość tłumnie
oblegane przez amatorów pływania. Zupełnym przypadkiem odkryłem jednak, że
jeden z basenów w pobliżu mojego miejsca zamieszkania jest już otwarty o
szóstej rano, co otworzyło przede mną całkiem nowe perspektywy. Nieśmiały pomysł,
by przerzucić się na poranne pływanie niespodziewanie przypadł do gustu jednemu
z moich kolegów i już dziś o świcie postanowiliśmy przetestować zalety tak wczesnej
aktywności fizycznej. Godzinny trening przyniósł nam mnóstwo frajdy, tym
bardziej, że basen nie był o tej porze zbyt tłumnie oblegany i jednomyślnie
stwierdziliśmy, że spróbujemy przerzucić się na regularne poranne pływanie. Mam
tylko nadzieję, że ten świeży entuzjazm nie zgaśnie w nas wraz z nadejściem
zimy. Póki co jednak, podejmujemy wyzwanie rannych ptaszków pływackich!