Odnowiony niedawno karnet w fitness klubie
pozwolił mi po dłuższej przerwie powrócić do zajęć ze spinningu, nazywanych
także indoor cyclingiem, czyli po prostu do grupowych ćwiczeń na trenażerach
rowerowych. Początki mojej przygody z tą formą aktywności fizycznej są dość
zabawne i miały miejsce pięć lat temu. Chodziłem wtedy wraz z kolegą do
nieistniejącej już dziś siłowni w Katowicach. Podczas jednej z wizyt
postanowiliśmy stworzyć sobie zestaw prostych ćwiczeń ogólnorozwojowych. Jako,
że mój znajomy trener był akurat nieobecny, zwróciliśmy się (ku własnej
zgubie!) do pełniącego akurat dyżur dziewczęcia. Przemiła aparycja owej
niewiasty okazała się bowiem zwodniczo myląca! Katarzyna – tak przedstawiła się
nasza nowa trenerka – wzięła nas w obroty bez zbędnych ceregieli i szybko
okazało się, że posiadamy wybitnie odmienne zdanie na temat podstawowego
zestawu ogólnorozwojowych ćwiczeń dla początkujących…
Nie wiem jakim cudem przez ponad godzinę
udało nam się zachować kamienne twarze, podczas gdy Kasia wyciskała z nas
siódme poty i, co gorsza, nie spuszczała nas przy tym z oka nawet na moment.
Dopiero w szatni mogliśmy nieco odsapnąć i szeptem podzielić się wrażeniami.
Pierwsze było, rzecz jasna, dość negatywne: oto staliśmy się ofiarami wrogiej
bojówki feministycznej, która bez litości znęca się nad każdym napotkanym
przedstawicielem rodzaju męskiego! Metafizyczna palma fitness-męczeństwa już
niemal spoczęła na naszych skroniach, jednak po namyśle doszliśmy do wniosku,
iż prawda może być nieco bardziej banalna: otóż zapewne Katarzyna dała się
zwieść naszym wspaniale wysportowanym sylwetkom i od razu rzuciła nas na
głębokie wody ćwiczeń dla zaawansowanych osiłków…
Tak, czy inaczej, na przyszłość postanowiliśmy
sobie solennie unikać Katarzyny jak ognia. Zadanie to nie było łatwe, bo jak na
złość, za każdym razem, gdy tylko pojawialiśmy się w siłowni, Kasia
materializowała się nagle obok nas i z radosnym uśmiechem na ustach
szczebiotała: „przebierzcie się chłopaki, zaraz się wami zajmę”. Na szczęście
jednak dość szybko udało nam się znaleźć fortel, który pozwolił nam ocalić
męską dumę, a jednocześnie nie odmówić wprost męczącej nas kobiecie.
Rozwiązaniem okazały się właśnie zajęcia ze spinningu, na które uciekliśmy, by
uniknąć morderczych treningów z Kasią. Początkowo baliśmy się, że takie
pedałowanie w miejscu będzie nużące i dość monotonne. Jednak już pierwsze
zajęcia oszołomiły nas bogactwem wrażeń i możliwości. Dynamiczne zmiany tempa,
obciążenia i pozycji to prawdziwe szaleństwo w rytmach energetycznej muzyki! Z
miejsca połknęliśmy rowerowego bakcyla, a spinning stał się jednym z ulubionych
sposobów spędzania czasu na siłowni. Z tym większym sentymentem w tym tygodniu właśnie
do niego wróciłem.