Przypomniałem sobie niedawno powieść i film
„Życie Pi”. W historii bohatera pojawia się w pewnym momencie postać
przyszywanego wuja Mamaji, który był wyczynowym pływakiem. Jego zamiłowanie do
sportów wodnych przejawiało się m.in. w dość oryginalnym hobby. Jak wspomina
Pi: podróżnicy zbierają widokówki albo
kubki przywiezione z wypraw, ale nie Mamaji. On zbiera baseny. Pływa w każdym
basenie, jaki napotka.
W osobliwej kolekcji wujka Mamaji
szczególne miejsce zajmowało paryskie kąpielisko Piscine Molitor: prawdziwa chluba Paryża, perła w koronie
jego basenów, a właściwie kąpielisk całego cywilizowanego świata. Był to basen,
którym mogliby się rozkoszować bogowie. Działał tam najlepszy klub pływacki w
Paryżu. Kąpielisko składało się z dwóch basenów, krytego i otwartego. Oba miały
rozmiary małych oceanów. Basen kryty miał zawsze dwa tory zarezerwowane dla
pływaków, którzy chcieli pokonywać długie dystanse. Woda była tak czysta i
przejrzysta, że można ją było wykorzystać do parzenia porannej kawy.
Opisana w książce i pokazana w filmie pasja
wuja Mamaji nie jest mi obca. Od wielu już lat, kiedy planuję swoje wyjazdy i
urlopy, sprawdzam gdzie znajduje się najbliższy dostępny basen, a kąpielówki są
pierwszą rzeczą, którą pakuję do torby podróżnej. Ten zwyczaj „kolekcjonowania
basenów” wcielałem właśnie w życie kilka dni temu, podczas krótkiego wypadu do
Warszawy. Już wcześniej znalazłem na mapie stolicy dwie pływalnie, które teraz
udało mi się odwiedzić.
Pierwszy z obiektów znajdował się dość
blisko mojego lokum na Mokotowie i był to Wodny Park zwany potocznie „Warszawianką”.
To kąpielisko zrobiło na mnie ogromne wrażenie nie tyle swoją nowoczesnością,
ile przepięknym basenem olimpijskim. Wszelkie atrakcje rekreacyjno-saunowe były
niczym w porównaniu z możliwością pływania w tym dziesięciotorowym basenie o
długości 50 metrów, a prawdziwą perełką był tor wydzielony specjalnie dla osób
szybko pływających.
Drugi z odwiedzonych przeze mnie obiektów
prezentował się już znacznie skromniej. Ośrodek „Inflancka” jest mocno
nadgryziony zębem czasu, co zbytnio nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że jego
historia sięga lat 60-tych ubiegłego wieku. Jednak i tu, bez względu na niższy
standard, miałem przyjemność pływania w niecce o długości 50 metrów, co
doskonale kompensowało pozostałe niedogodności.
Obydwa te kąpieliska dołączam zatem do
prywatnej „kolekcji basenów” i obiektów, które warto odwiedzić w podróży, tym
bardziej, że na mapie Polski wciąż nie tak łatwo znaleźć ogólnodostępne
pływalnie o olimpijskich rozmiarach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz