30 stycznia 2014

Powrót na bieżnię



Rozbudzone marzenie o triathlonie już na dobre zadomowiło się w mojej głowie. Stąd też jedną z pierwszych decyzji noworocznych stał się powrót do regularnego biegania. Przez ostatnie dwa lata mocno zaniedbałem tę dyscyplinę, faworyzując przede wszystkim pływanie, rower i squash’a. Postanowiłem więc, że najwyższa już pora na odbudowanie kondycji biegowej.
Co prawda, aura styczniowa nie dopinguje do tego, by wybrać się na trening, pomyślałem jednak, że jeśli nie zacznę biegać od razu, to zawsze już coś będzie stawało mi na drodze. Na dobry początek zrobiłem kilka krótkich rozbiegań w pobliskim parku, ciesząc się w duchu, że ubiegłoroczna przeprowadzka dała mi możliwość trenowania opodal domu. Park nie jest wprawdzie zbyt wielki, jednak jego pochyłe położenie pozwala na dobre urozmaicenie biegu.
Niestety w beczce miodu zawsze znajdzie się łyżka dziegciu. Otóż po kilku treningach dał o sobie znać mój nos, który w ujemnych temperaturach zaczyna produkować wodnistą maź sączącą się z obydwu dziurek w zawrotnym tempie. Doszedłem do wniosku, że stoją przede mną trzy rozwiązania: albo zacznę taszczyć ze sobą pudło chusteczek, albo będę latać zasmarkany, albo wrócę do biegania na bieżni mechanicznej. Ostatnia opcja wydała mi się oczywiście najbardziej sensowna, zatem trzy dni temu odnowiłem mój karnet w pobliskiej siłowni i zacząłem przebierać nogami na gumowej taśmie.
Chociaż zdecydowanie wolę biegać w terenie, to jednak przez najbliższe miesiące lepsze będą dla mnie treningi na bieżni. Co prawda, bez oporu wiatru wysiłek fizyczny jest tu o wiele mniejszy, a organizm mocniej się przegrzewa, ale za to bieganie w fitness klubie pozwoli mi utrzymać regularność treningów bez narażania się na komplikacje natury laryngologicznej. No i jeszcze będę miał okazję powrócić na zajęcia indoor cycling! Na samą myśl o tym, nogi aż same rwą się do pracy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz