28 czerwca 2014

Tri Tour Magazine



Zaledwie kilka dni temu pisałem, że rosnące zainteresowanie Polaków triathlonem otwiera całkiem nową przestrzeń na rynku czasopism sportowych. Niewielki dodatek ukazujący się regularnie w magazynie „Bieganie” i recenzowany ostatnio poradnik wydany przez „LOGO” okazały się znakomitym przedsmakiem tego, co w końcu musiało nastąpić. Otóż wreszcie w nasze ręce trafia wyjątkowe czasopismo przeznaczone już tylko i wyłącznie do triathlonistów! Mowa o „Tri Tour Magazine”, którego wydawcą jest poznański EnduSport.
Pismo ukazało się na razie w dość skromnym nakładzie 5000 egzemplarzy, choć z pewnością popyt na takie wydawnictwo jest u nas znacznie większy. Najlepszym dowodem może być fakt, że nie udało mi się już zdobyć pierwszego numeru i załapałem się dopiero drugie wydanie. Ogromnie cieszy mnie pojawienie się tego samodzielnego magazynu triathlonowego, a jego lektura wciągnęła mnie bez reszty!
Największą zaletą „Tri Tour Magazine” jest według mnie przystępność proponowanych tu tekstów. Artykuły i porady spisane przez fachowców są podane w sposób prosty i czytelny nawet dla amatorów, którzy nie zaczęli jeszcze przygody z triathlonem. Serwowanie specjalistycznej wiedzy sportowej w zrozumiałej formie to nie lada umiejętność. Za to wielkie brawa dla autorów czasopisma!
Z okładki drugiego numeru magazynu uśmiecha się do nas Chris McCormack. Wywiad z tym dwukrotnym Mistrzem Świata Ironman to tylko jedna z wielu atrakcji pisma. Każdy z zawartych tu artykułów przyniósł mi solidną dawkę wiedzy triathlonowej. Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem tekst o 30-letniej historii tej dyscypliny w naszym kraju, sporo dowiedziałem się na temat różnic pomiędzy rowerami szosowymi i triathlonowymi, uważnie prześledziłem artykuł dotyczący urazów w treningu pływackim. Moje szczególne uznanie wzbudził zaś tekst „Triathlonowy debiut”, który drobiazgowo przedstawia najważniejsze elementy przygotowań do pierwszego startu w zawodach. To absolutny niezbędnik dla każdego, kto dopiero rozpoczyna przygodę z trójbojem!
Osiemdziesiąt cztery strony czasopisma połknąłem od deski do deski. I z niecierpliwością czekam już na kolejne odsłony „Tri Tour Magazine”!

22 czerwca 2014

Trening na wodach otwartych



Obok teoretycznego poznawania tajników triathlonu nadeszła w końcu pora na rozpoczęcie praktycznych przygotowań do zawodów. Na pierwszy ogień poszło pływanie, czyli dyscyplina, w której czuję się najmocniejszy ze wszystkich dziedzin trójboju. Zdecydowana większość pasjonatów triathlonu to biegacze, którzy w pewnym momencie postanowili poszerzyć nieco swoje zainteresowania. Stąd też dla wielu z nich pływanie jest piętą Achillesa. To z kolei daje mi nieco większą pewność i poczucie, że przynajmniej w pierwszej konkurencji mam szanse na podciągnięcie wyniku względem innych zawodników. Niemniej jednak jestem świadomy tego, że dobre umiejętności pływackie to jeszcze nie wszystko, by móc dobrze wypaść w pierwszym etapie zawodów.
Stąd też z wielką radością powitałem nową inicjatywę, którą zaproponowali organizatorzy katowickiego Silesiaman Triathlon. Otóż od zeszłej środy rozpoczęła się seria treningów pływackich na wodach otwartych pod okiem triathlonisty Michała Lisieńskiego. Idea regularnych ćwiczeń w małej grupie pasjonatów daje znakomitą okazję, by amatorzy mogli zapoznać się z warunkami panującymi podczas zawodów, a nieco bardziej zaawansowani podszkolili swoje umiejętności. Jako przedstawiciel tych pierwszych (na szczęście nie jedyny) rozpocząłem tym samym moją drogę do triathlonu.
Godzinne zajęcia na zalewie w katowickiej Dolinie Trzech Stawów pozwoliły nam przećwiczyć pływanie w grupie, nawigację, a także mocne starty, rozkładanie akcentów szybkościowych na różnych odcinkach czy wreszcie sprawne wybieganie z wody i przebieżki po brzegu. Choć sam trening nie trwał zbyt długo, to jednak był wyjątkowo intensywny i pomógł mi poznać moje możliwości i ograniczenia.
Po pierwsze, mogłem zakosztować pływania w większej grupie. Lęk przed tzw. „pralką”, czyli sytuacją, w której co chwila jest się przez kogoś potrącanym, okazał się, póki co, niepotrzebny. Owszem, momentami było tłoczno, ale nikt jakoś specjalnie na tym nie ucierpiał. Być może to kwestia tego, że nasza grupa liczyła zaledwie 18 osób, więc nie było potrzeby większego rozpychania się.
Po drugie, z ukontentowaniem stwierdziłem, że dobrze radzę sobie z nawigacją. Bez problemu odnajdywałem się w wodzie i mimo sporego ruchu wokół ani na moment nie zbaczałem z właściwego kursu. Skuteczna okazała się tu wyuczona w pływaniu metoda szybkiego wynurzenia głowy podczas pociągnięcia ręką i jednoczesnego zaczerpnięcia oddechu. Poza tym jaskrawo żółte boje były doskonale widoczne i nie sposób było je przeoczyć (chociaż niektórym jednak zdarzało się dość mocno zbaczać z kursu).
Po trzecie, oczywiście na początku zadziałała adrenalina i przy pierwszych rundkach płynąłem dość nerwowo, co przełożyło się na problemy z oddechem. Pośpiech z jakim startowałem sprawiał, że szybciej wypuszczałem powietrze i w konsekwencji zaczynałem płynąć z głową nad wodą, sapiąc przy tym jak, nie przymierzając, dziewiętnastowieczny parowóz. Stopniowo jednak zacząłem wchodzić we własny rytm pływacki i wiem już, że będę musiał jeszcze to sobie poćwiczyć podczas kolejnych treningów.
Po czwarte, ważnym elementem do dalszej nauki pozostają ostre starty i stabilne wyjścia z zalewu. Tempo rozbiegu i skok do wody miałem dość dobre, choć kluczowe zdaje mi się tutaj znalezienie właściwego miejsca w całym gronie zawodników. Na razie tuż po starcie unikam kłębienia się w środku grupy i wybieram raczej „pobocze”, tym bardziej, że przy moim tempie mam w ten sposób możliwość do swobodnego wyprzedzenia innych pływaków. Trudniejsze okazuje się za to wyjście z wody. Szybkie stawanie na nogi i wybieg z zalewu sprawiały, że z początku niełatwo mi było złapać równowagę, a pierwsze kroki wychodziły dość chwiejnie.
Intensywna godzina zajęć na wodach otwartych wiele mnie nauczyła i przyznam szczerze, że aż boję się myśleć, jak wyglądałby mój debiut w zawodach, gdybym nie miał wcześniej okazji przetestowania triathlonowych warunków na własnej skórze. Ufam, że kolejne lekcje pod okiem Michała pozwolą mi na udoskonalenie techniki i pozwolą pewniej poczuć się w tych całkiem nowych dla mnie okolicznościach pływackich. A zatem, do najbliższego treningu!

18 czerwca 2014

Triathlon. Poradnik dla każdego



Mówi się, że triathlon to sport dwudziestego pierwszego wieku. Oryginalna kombinacja pływania, kolarstwa i biegania zdobywa sobie ostatnimi czasy coraz to większe grono zwolenników. Przyznam, że kiedy ponad rok temu zainteresowałem się połączeniem tych trzech dyscyplin, wydawało mi się, że jest to sport raczej niszowy. Jednak kiedy tylko zacząłem nieco bardziej zgłębiać tajniki triathlonu, okazało się, że chociaż w naszym kraju ta dyscyplina jeszcze raczkuje, to jednak chętnych do jej uprawiania jest coraz to więcej. W różnych częściach Polski powoli zaczynają pojawiać się kolejne imprezy triathlonowe, a na rynku księgarskim ukazują się specjalistyczne książki dotyczące przygotowania do trójboju.
Zainteresowanie Polaków tą dyscypliną otwiera też nową przestrzeń na rynku czasopism. Od kilku miesięcy magazyn „Bieganie” dołącza do każdego numeru niewielki dodatek „Triathlon”, a na początku czerwca miłą niespodziankę zafundowało nam czasopismo „LOGO”. Otóż do bieżącego wydania tego magazynu dołączone jest specjalne vademecum „Triathlon. Poradnik dla każdego”. Jest to podstawowe kompendium wiedzy dotyczącej trójboju, przygotowane przez specjalistów z brytyjskiego czasopisma „220 Triathlon”. Na 116 stronach tego dodatku znajdziemy m.in. szczegółowe wskazówki dotyczące każdej z trzech dyscyplin, różnorodne plany treningów czy też zalecenia żywieniowe.
Lektura poradnika przyniosła mi nie tylko sporo frajdy, ale też całe mnóstwo pożytecznych informacji. Szczególnie zainteresowały mnie teksty opisujące sposoby doskonalenia pływania kraulem i metody poruszania się na wodach otwartych.
Bardzo pożyteczne są też wskazówki dotyczące zmian międzyetapowych, tym bardziej, że w trakcie wakacji zamierzam poćwiczyć nieco zakładki.
Przydatny będzie też fajnie rozpisany 6-tygodniowy program treningów, w którym duży nacisk położony jest na wytrzymałościowe i szybkościowe ćwiczenia w bieganiu.
Oryginalny poradnik triathlonowy dał mi więc całkiem niezłe przygotowanie teoretyczne przed podjęciem wakacyjnych sesji treningowych.

16 czerwca 2014

III Bieg Tarnogórski, 14 VI 2014



„Zaskoczenie” to chyba najlepsze słowo, którym mógłbym opisać sobotnie zawody biegowe w Tarnowskich Górach. Ilość niespodzianek, jaka mnie na nich spotkała, stanowczo przerosła moje oczekiwania. A te - przyznajmy - były dość skromne. Przede wszystkim, ostatnio nie czułem się w formie i żadną miarą nie nastawiałem się na poprawę własnych wyników. Ot, chciałem po prostu dla zwykłej przyjemności biegania wziąć udział w kolejnych zawodach i miło spędzić czas w sielskich okolicznościach przyrody tarnogórskiego parku miejskiego. Jak miało się okazać, zaskoczyła mnie tam nie tylko własna forma i wynik biegu, ale też i owe okoliczności, którym raczej daleko było do sielskich…
Do Tarnowskich Gór wybrałem się ze sporym wyprzedzeniem, zabierając po drodze z Katowic Tomka i Przemka. Pomimo objazdu w Radzionkowie, udało nam się dotrzeć na miejsce dość wcześnie. Dzięki temu spokojnie mogliśmy zapoznać się z terenem, odebrać pakiety startowe z biura zawodów i w piknikowej atmosferze oczekiwać na rozpoczęcie zawodów. Jednak bardzo szybko okazało się, że III Bieg Tarnogórski zafunduje nam kilka sporych niespodzianek.
Zaskoczenie 1: aura. Pogoda zapowiadała się najpierw całkiem niezła. Po upałach na początku tygodnia i sporych deszczach w jego drugiej połowie, sobota miała być tylko lekko zachmurzona, czyli wręcz idealna do biegania. Jakież było więc nasze zaskoczenie, gdy 40 minut przed rozpoczęciem zawodów usłyszeliśmy nagły grzmot. Niebo w jednej chwili pokryło się ciemnymi chmurami, z których momentalnie lunął rzęsisty deszcz. Gwałtowna burza z gradobiciem zmiotła nas natychmiast pod rozstawione dokoła namioty, choć siła lejących się z nieba strumieni była tak wielka, że w kilku miejscach musieliśmy podtrzymywać lekkie konstrukcje zadaszeń, by nie spadły nam one na głowę. Wodny armageddon trwał co prawda tylko jakieś dziesięć minut, jednak jego przejście nie tylko mocno podminowało niektóre odcinki trasy, ale też skutecznie przemoczyło wszystkim buty biegowe.
Zaskoczenie 2: trasa. Park miejski w Tarnowskich Górach jest stosunkowo niewielki, zatem organizatorzy zawodów wyznaczyli 10-kilometrowy dystans na pętli o długości 2,5 km. Już pierwsze okrążenie przekonało nas o wyjątkowym urozmaiceniu trasy. Wystartowaliśmy na nawierzchni asfaltowej, jednak spora część biegu wiodła ścieżkami o miękkim podłożu. Po drodze czekało nas kilka ostrych zakrętów i trochę niewielkich podbiegów. Największą niespodzianką były, rzecz jasna, pojawiające się znienacka kałuże i błoto. Gwałtowne hamowanie niektórych zawodników i usilne próby wyminięcia tych mokrych zasadzek na niewiele się zdawały i wszyscy bez wyjątku zdrowo się schlapali. Przemek trochę narzekał, że przełajowy charakter trasy nie pozwalał mu złapać równego tempa, mnie jednak biegło się całkiem przyjemnie.
Zaskoczenie 3: ludzie. Imprezy biegowe sprzyjają nie tylko rywalizacji, ale są też okazją do miłego spędzenia czasu w towarzystwie innych zawodników. Środowisko biegaczy jest bardzo radosne i z łatwością można podłapać trochę nowych kontaktów. Oczywiście zdarzają się również dość dziwaczne zachowania niektórych osób. Najpierw na trasie zaskoczyła mnie pewna dziewczyna, która przez pewien czas biegła nieco przede mną. Za jednym z zakrętów nagle zatrzymała się na samym środku, by… poprawić wysuwającą się spinkę do włosów. Cud jakiś sprawił, że udało mi się nie wkomponować w jej plecy i mimo błota sprawnie ją ominąć. Drugie kuriozum stanowił za to starszy pan, który dwukrotnie próbował wyprzedzić mnie tuż przed stromym i błotnistym podbiegiem. Najpierw przemykał obok mnie kurcgalopkiem, po czym wycieńczony zdobyciem wzniesienia zatrzymywał się na jego szczycie, skazując mnie na szybki uskok i wpadnięcie w krzaki… Tak czy inaczej, te osobliwe zachowania nie wytrąciły mnie z równowagi, a tylko nadały smaczku zawodom.
I wreszcie zaskoczenie 4: tempo i wynik. Tym razem podszedłem do biegu na luzie i bez żadnego napinania się na życiówkę. Postanowiłem też stanowczo trzymać się własnego tempa biegu, by nie dać się porwać szybszym zawodnikom. I wreszcie mi się udało! Przez cały czas słuchałem samego siebie i nie wystrzelałem się od razu z zapasów energii. Ku własnemu zdumieniu, utrzymywane przeze mnie tempo i tak było większe niż na treningach, a dane z Garmina napawały mnie tak dobrym humorem, że na ostatniej prostej wystrzeliłem sprintem do mety, by urwać jeszcze co nieco z niespodziewanie dobrego wyniku. Mój nowy rekord na 10 km wynosi więc od soboty 55:48 (netto: 55:19) i wiem, że dla poważnych biegaczy taki wynik to jest śmiech na sali. Ale biorąc pod uwagę fakt, że od ostatnich zawodów udało mi się urwać na tym dystansie aż 6 minut, to chyba jednak należy mi się małe standing ovation. To tyle w temacie :)

7 czerwca 2014

Pierwszy krok do TRI



Gdy ruszyć chcesz w najdalszą z dróg, musisz wziąć oddech i zrobić pierwszy krok. Tymi słowami rozpoczyna się jedna z moich ukochanych polskich piosenek. Dwanaście lat temu Anna Maria Jopek wylansowała wraz z Patem Methenym genialny hit „Tam, gdzie nie sięga wzrok” i opatrzyła go pięknym biegowym teledyskiem. Od tamtej pory nie tylko uwielbiam trenować przy dźwiękach tego utworu, ale w pewnym momencie stał on się dla mnie kultowym numerem, towarzyszącym mi przy podejmowaniu kolejnych wyzwań.
Dwa lata temu ta właśnie piosenka była oficjalnym hymnem pieszej wyprawy na Camino de Santiago. Wraz z przyjaciółmi, z którymi pokonałem wtedy ponad 500 km hiszpańskiej drogi św. Jakuba, słuchaliśmy tego kawałka niemal codziennie, by znaleźć siłę do pokonania zmęczenia i własnych ograniczeń.
Dziś także od rana z upojeniem wsłuchuję się w ten utwór, który wyznacza kolejne podjęte wyzwanie. Gdyby jeszcze rok temu ktoś powiedział mi, że to zrobię, to z politowaniem popukałbym się w czoło. Tymczasem właśnie to zrobiłem… Zapisałem się na zawody triathlonowe! Aż samemu trudno mi w to uwierzyć! Ale jak śpiewa Anna Maria: choć w sercu lęk, nie cofaj się! Tylko tak warto żyć! W chmurach gdzieś lśni twój szczyt, odważ się i idź!
Pierwszy krok do triathlonu został więc uczyniony. Start dopiero pod koniec sierpnia, zatem czasu na przygotowania jest jeszcze niemało. Na początek czeka mnie dość lekka wersja trójboju, czyli pokonanie dystansu 1/8 Ironmana (475 m pływania, 22,5 km roweru i 5,25 km biegu). Ta amatorska wersja triathlonu pozwoli nie tylko zakosztować specyfiki tego sportu, ale będzie nade wszystko próbą sprawdzenia się w trzech dyscyplinach jednocześnie. A kto wie, może stanie się to pierwszym krokiem do dłuższych dystansów? Może pobiegnę i tam, gdzie na razie nie sięga mój wzrok?