2 czerwca 2014

Maraton Wolności / Bieg na 5 km, 1 VI 2014



Ubiegły miesiąc minął mi pod znakiem dość regularnych, acz monotonnych treningów pływackich, rowerowych i biegowych. Z dreszczem emocji powitałem więc nadejście czerwca, który zwiastuje urozmaicenie codziennej rutyny startami w zawodach. Na pierwszy ogień poszedł bieg na 5 km organizowany jako wydarzenie towarzyszące Maratonowi Wolności. Zawodnicy biorący udział w biegu na królewskim dystansie mieli do pokonania atrakcyjną trasę ciągnącą się przez Chorzów, Katowice i Siemianowice Śląskie. Dla nas natomiast przygotowana została jedna pętla w samym sercu Parku Śląskiego.
Pięć kilometrów to dystans lekki, łatwy i przyjemny. A jak się okazuje, trzymający także w napięciu. Ale zacznijmy od początku. Do Parku wybrałem się pieszo, biorąc pod uwagę spore utrudnienia w ruchu ulicznym. Pół godziny szybkiego marszu z Wełnowca do hali wystaw „Kapelusz” okazało się doskonałym wstępem do lekkiej rozgrzewki. Potruchtałem trochę i porozciągałem się w oczekiwaniu na Przemka, który miał nadejść lada moment. Kiedy w końcu się zjawił, udaliśmy się do biura zawodów: ja, by oddać kurtkę do depozytu, a Przemek, by zaopatrzyć się w agrafki, o których zapomniał przy odbieraniu pakietu startowego. W tym momencie zauważyłem, że mój towarzysz nie ma przy bucie chipa do pomiaru czasu. Okazało się, że w roztargnieniu zostawił go w domu! W jednej chwili obrócił się na pięcie i jak szalony pognał z powrotem. Żeby było weselej, do startu zostało nieco ponad 20 minut! Na szczęście Przemek mieszka tuż obok Parku, więc sprawę załatwił iście po sprintersku, fundując sobie tym samym rozgrzewkę ze sporą dawką adrenaliny.
A jak wyglądał sam bieg? Tuż po starcie, jak zwykle dałem się pociągnąć tłumowi zawodników. Ruszyliśmy z kopyta i po kilkuset metrach przypomniało mi się, że przecież mam biec swoim tempem, a nie narzuconym mi przez innych. Wrzuciłem zatem mentalny hamulec i nieco zwolniłem. Zadowolony z siebie, tuż pod koniec pierwszego kilometra zerknąłem na Garmina i osłupiałem! Bo to moje „wolne tempo” wynosiło… 4:50. Nie bardzo wiedziałem czy mam niedowierzać pulsometrowi czy też swoim własnym odczuciom, ale skoro tak dobrze mi się biegło, to postanowiłem na razie nie zwalniać.
Trasa była zresztą bardzo przyjemna: żadnych większych podbiegów, sporo zalesionych odcinków, dookoła miłe widoki. Nic, tylko gnać przed siebie! Gdzieś przed półmetkiem na chwilę odpłynąłem myślami, bo przypomniałem sobie, że ten bieg upamiętnia 25. rocznicę pierwszych wolnych wyborów w Polsce. Z wdzięcznością pomyślałem wtedy o tych wszystkich, dzięki którym mogę żyć w wolnym kraju i cieszyć się chociażby takimi zawodami. Przez ten patriotyczno-dziękczynny poryw nieco zwolniłem, ale tempo wahało się między 5:00 a 5:10, więc uznałem, że to i tak rewelacyjnie.
Tymczasem dystans kurczył się z każdą sekundą. Minąłem kąpielisko „Fala”, przebiegłem wzdłuż ogrodu zoologicznego i po nawrocie wyszedłem na ostatnią prostą. Do mety zostało mi mniej więcej 700 metrów, gdy niespodziewanie poczułem ukłucie sygnalizujące nadchodzącą kolkę. Gdybym biegł na dłuższym dystansie, musiałbym w tym momencie zdecydowanie zwolnić. Jednak myśl, że to już niemal sam finisz pozwoliła mi zacisnąć zęby i przy lekkim spadku tempa dobiec swobodnie do mety. Tuż za nią kłucie w boku poszło zresztą w niepamięć, a zdobyty rezultat 25:54 (netto: 25:47) przyniósł niemałą radość i satysfakcję.


Na mecie czekał już na mnie Przemek, który mimo wcześniejszych sprintów i tak był o 3 minuty szybszy ode mnie. Po krótkiej wymianie wrażeń skupiliśmy się, rzecz jasna, na planach na przyszłość. Już za dwa tygodnie czekają nas kolejne zawody, tym razem na dystansie 10 km. Zaś pomysły na sierpień i wrzesień są tak atrakcyjne, że samych nas jeszcze nieco onieśmielają. - Ale widzisz - stwierdził Przemek sentencjonalnie - bieganie wciąga, jak chodzenie po bagnach.
Nas najwyraźniej wciągnęło na dobre :)

1 komentarz:

  1. Gratulacje!
    Ja niestety byłam wtedy w pracy, ale na szczęście Klaudia godnie reprezentowała "TwojeZwyciestwo".

    OdpowiedzUsuń