Długi weekend majowy zdecydowanie wytrącił
mnie z codziennej rutyny. Chociaż początkowo kręciłem nosem na informację o kilkudniowym
zamknięciu mojego ulubionego basenu, to jednak ostatecznie pomyślałem, że mała
przerwa pozwoli mi na urozmaicenie czasu innymi formami aktywności. Poza tym,
na zakończenie kwietnia zrobiłem małe podsumowanie pływackie i wyszło mi, że w
ciągu ostatnich czterech miesięcy byłem na basenie aż 65 razy, łącznie spędziłem
w wodzie 2 dni, 4 godziny i 26 minut, a pokonany dystans to 140 km. To wynik
zdecydowanie pozwalający odstawić nieco na bok ulubioną dyscyplinę sportową.
Na pierwszy ogień majowy poszedł więc rower,
który od dłuższego czasu spoglądał na mnie z kąta garażu, niczym wyrzut
sumienia. Kilkumiesięczną przerwę w pedałowaniu postarałem się nadrobić już
pierwszego dnia długiego weekendu, pokonując kilka dużych pętli w Parku
Śląskim. Z radością stwierdziłem, że mój trzyletni Trek spisuje się znakomicie
i mocno się na nim wyżyłem, choć zakwasy po tej przejażdżce czuję do dzisiaj.
No, ale jeśli na poważnie mam myśleć o triathlonie, to muszę zdecydowanie
podciągnąć moje dotychczasowe wyniki kolarskie.
W kolejny dzień majówki udało mi się za to połączyć przyjemne z pożytecznym. Umówiłem się na spotkanie z dawno nie
widzianym przyjacielem, z którym zgodnie postanowiliśmy do maksimum wykorzystać
wspólny czas. Nasz wybór padł na partyjkę zaniechanego ostatnimi czasy squasha.
O poranku korty świeciły jeszcze pustkami, zatem niemal cały klub mieliśmy do
naszej dyspozycji. Przy okazji wymieniliśmy się też wypróbowanymi już
programami treningowymi. Ja zaproponowałem Piotrkowi dość łatwe wyzwanie z
cyklu „200 Situps”, on z kolei podrzucił mi zestaw ćwiczeń „P90X”. Będzie o co
wzbogacić treningi w kolejnych tygodniach!
Weekend majowy przyniósł mi także długo
oczekiwany nabytek. Jako, że w piątek większość sklepów była otwarta, zatem
udało mi się wybrać na nieco dłuższe zakupy. Od kilku tygodni przymierzałem się
do nabycia nowych butów do biegania, teraz w końcu udało mi się sprawę
sfinalizować. Moje wysłużone Nike Air Maxy zrobiły ze mną już 700 km, a że
coraz mocniej wkręciłem się w bieganie, pomyślałem, że najwyższa już pora na
zmianę. Po dłuższym rekonesansie w kilku punktach sprzedaży i po lekturze
sporej ilości recenzji, mój wybór padł na Nike LunarGlide+ 5. Ich zakup
przyniósł mi tak wiele radości, że pomimo chęci zrobienia sobie małej przerwy w
bieganiu, jeszcze tego samego dnia wybrałem się na próbny trening w nowym
obuwiu. Wrażeniami nie omieszkam się i tutaj niebawem podzielić.
Wreszcie długi weekend pozwolił mi na
spokojne wyznaczenie kolejnych celów. To już chyba „nowa świecka tradycja”, że
po ukończeniu jednych zawodów zaczynam myśleć o starcie w następnych. Dodatkowym
motywatorem jest tutaj Przemek, który regularnie podsyła mi maile zatytułowane „nowe
wyzwanie” i informuje o biegach, na które właśnie się zapisał. Tym razem
wybiera się za niecałe trzy tygodnie na bielski Bieg Fiata. Termin tych zawodów
niestety zupełnie mi nie pasuje, dlatego też od razu zabrałem się za szybki internetowy
research lokalnych imprez biegowych. Owocem poszukiwań stała się decyzja o
starcie w dwóch czerwcowych zawodach: biegu na 5 km organizowanym przy okazji
Maratonu Wolności oraz w III Biegu Tarnogórskim na ulubionym dystansie 10 km.
Z poczuciem doskonale spędzonej majówki
mogę zatem wrócić do codziennej rutyny. Po czterech dniach postu pływackiego,
tęsknota za basenem zaczyna znów się odzywać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz