28 lutego 2014

Pasja spinningu



Odnowiony niedawno karnet w fitness klubie pozwolił mi po dłuższej przerwie powrócić do zajęć ze spinningu, nazywanych także indoor cyclingiem, czyli po prostu do grupowych ćwiczeń na trenażerach rowerowych. Początki mojej przygody z tą formą aktywności fizycznej są dość zabawne i miały miejsce pięć lat temu. Chodziłem wtedy wraz z kolegą do nieistniejącej już dziś siłowni w Katowicach. Podczas jednej z wizyt postanowiliśmy stworzyć sobie zestaw prostych ćwiczeń ogólnorozwojowych. Jako, że mój znajomy trener był akurat nieobecny, zwróciliśmy się (ku własnej zgubie!) do pełniącego akurat dyżur dziewczęcia. Przemiła aparycja owej niewiasty okazała się bowiem zwodniczo myląca! Katarzyna – tak przedstawiła się nasza nowa trenerka – wzięła nas w obroty bez zbędnych ceregieli i szybko okazało się, że posiadamy wybitnie odmienne zdanie na temat podstawowego zestawu ogólnorozwojowych ćwiczeń dla początkujących…
Nie wiem jakim cudem przez ponad godzinę udało nam się zachować kamienne twarze, podczas gdy Kasia wyciskała z nas siódme poty i, co gorsza, nie spuszczała nas przy tym z oka nawet na moment. Dopiero w szatni mogliśmy nieco odsapnąć i szeptem podzielić się wrażeniami. Pierwsze było, rzecz jasna, dość negatywne: oto staliśmy się ofiarami wrogiej bojówki feministycznej, która bez litości znęca się nad każdym napotkanym przedstawicielem rodzaju męskiego! Metafizyczna palma fitness-męczeństwa już niemal spoczęła na naszych skroniach, jednak po namyśle doszliśmy do wniosku, iż prawda może być nieco bardziej banalna: otóż zapewne Katarzyna dała się zwieść naszym wspaniale wysportowanym sylwetkom i od razu rzuciła nas na głębokie wody ćwiczeń dla zaawansowanych osiłków…
Tak, czy inaczej, na przyszłość postanowiliśmy sobie solennie unikać Katarzyny jak ognia. Zadanie to nie było łatwe, bo jak na złość, za każdym razem, gdy tylko pojawialiśmy się w siłowni, Kasia materializowała się nagle obok nas i z radosnym uśmiechem na ustach szczebiotała: „przebierzcie się chłopaki, zaraz się wami zajmę”. Na szczęście jednak dość szybko udało nam się znaleźć fortel, który pozwolił nam ocalić męską dumę, a jednocześnie nie odmówić wprost męczącej nas kobiecie. Rozwiązaniem okazały się właśnie zajęcia ze spinningu, na które uciekliśmy, by uniknąć morderczych treningów z Kasią. Początkowo baliśmy się, że takie pedałowanie w miejscu będzie nużące i dość monotonne. Jednak już pierwsze zajęcia oszołomiły nas bogactwem wrażeń i możliwości. Dynamiczne zmiany tempa, obciążenia i pozycji to prawdziwe szaleństwo w rytmach energetycznej muzyki! Z miejsca połknęliśmy rowerowego bakcyla, a spinning stał się jednym z ulubionych sposobów spędzania czasu na siłowni. Z tym większym sentymentem w tym tygodniu właśnie do niego wróciłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz