21 marca 2014

Aquarius pod lupą



Przemek żartował sobie ostatnio ze mnie, że jak Michelin ma swoje przewodniki kulinarne i turystyczne, tak ja powinienem opracować fachowy przewodnik po basenach Aglomeracji Górnośląskiej. Pomysł jest przedni, zanim jednak wymyślę kategorie, w których będzie można oceniać pływalnie, ograniczam się do zwyczajnego poznawania coraz to nowych miejsc dających możliwość uprawiania ulubionego sportu.
Jako, że niedawno dość głośno było o otwarciu basenu „Aquarius” w Zabrzu, zatem postanowiliśmy odwiedzić to miejsce z Łukaszem i osobiście przekonać się czy entuzjastyczne rekomendacje Pawła Korzeniowskiego i Radka Kawęckiego są wiarygodne.
Przede wszystkim, bardzo pozytywnym zaskoczeniem była dla nas łatwość, z jaką udało nam się dojechać do oddalonego o 20 km Zabrza. Wygodna trasa, którą zdołaliśmy pokonać w nieco ponad 20 minut stanowi pierwszy plus tego miejsca. Nowoczesny przeszklony budynek już daleka przyciąga wzrok, a całkiem spora ilość osób (tak pływających w 25-metrowej niecce basenu, jak i korzystających ze strefy rekreacyjnej) świadczy, że powstanie „Aquariusa” jest inwestycją trafioną w dziesiątkę. To dość pozytywne wrażenie zakłóciło jednak kilka elementów, które uznaliśmy za co najmniej dziwne.
Pierwsze zaskoczenie czekało nas już przy wejściu. Okazało się, że przed zakupem biletów należy skorzystać z obowiązkowej szatni, w której zostawia się nie tylko kurtki, lecz także… spakowane do siatki obuwie. Z tym dziwacznym zwyczajem spotkałem się już na Inflanckiej w Warszawie. Zapewne chodzi w nim o zachowanie jak największej czystości w przebieralni, jednak biorąc pod uwagę sporą odległość, jaka dzieli szatnię od kas, a kasy od przebieralni, to i tak na klapkach czy też bosych stopach ludzie wnoszą na basen całe mnóstwo brudu.
Drugie negatywne wrażenie związane jest z przebieralniami. A właściwie z przebieralnią, bo jest tylko jedna, koedukacyjna. Zamiast podzielić to całkiem duże pomieszczenie na dwie osobne strefy dla mężczyzn i kobiet, ktoś postanowił wszystkich upchnąć „do jednego worka”. Ten oczywisty dyskomfort potęgują jeszcze dość małe szafki, w których z trudem można pomieścić wszystkie swoje rzeczy. Minus dla architekta!
Ostatnim zaskakującym elementem, tym razem już na samym basenie, była rozlegająca się z głośników muzyka. Przyznam, że nie przywykłem do treningu pływackiego z podkładem muzycznym w tle i dość głośnie rockowe kawałki, jakimi raczyła nas obsługa, raczej drażniły, niż umilały pobyt. Tym samym trening w „Aquariusie” przypominał raczej pobyt w nadmorskim aqua parku (do kompletu brakowało jeszcze leżaków i sztucznych palemek) niż zwyczajny wypad na basen.
Oczywiście wszystkie te mankamenty to drobiazgi, które niekoniecznie muszą każdemu przeszkadzać. Nie przekreślają też one radości z tego, że w naszym regionie pojawił się kolejny dobry punkt wypadów pływackich, który z przyjemnością dodaję do mojej prywatnej „kolekcji basenów”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz