Przemek żartował sobie ostatnio ze mnie, że
jak Michelin ma swoje przewodniki kulinarne i turystyczne, tak ja powinienem
opracować fachowy przewodnik po basenach Aglomeracji Górnośląskiej. Pomysł jest
przedni, zanim jednak wymyślę kategorie, w których będzie można oceniać
pływalnie, ograniczam się do zwyczajnego poznawania coraz to nowych miejsc
dających możliwość uprawiania ulubionego sportu.
Jako, że niedawno dość głośno było o
otwarciu basenu „Aquarius” w Zabrzu, zatem postanowiliśmy odwiedzić to miejsce
z Łukaszem i osobiście przekonać się czy entuzjastyczne rekomendacje Pawła
Korzeniowskiego i Radka Kawęckiego są wiarygodne.
Przede wszystkim, bardzo pozytywnym
zaskoczeniem była dla nas łatwość, z jaką udało nam się dojechać do oddalonego
o 20 km Zabrza. Wygodna trasa, którą zdołaliśmy pokonać w nieco ponad 20 minut
stanowi pierwszy plus tego miejsca. Nowoczesny przeszklony budynek już daleka
przyciąga wzrok, a całkiem spora ilość osób (tak pływających w 25-metrowej
niecce basenu, jak i korzystających ze strefy rekreacyjnej) świadczy, że
powstanie „Aquariusa” jest inwestycją trafioną w dziesiątkę. To dość pozytywne
wrażenie zakłóciło jednak kilka elementów, które uznaliśmy za co najmniej
dziwne.
Pierwsze zaskoczenie czekało nas już przy
wejściu. Okazało się, że przed zakupem biletów należy skorzystać z obowiązkowej
szatni, w której zostawia się nie tylko kurtki, lecz także… spakowane do siatki
obuwie. Z tym dziwacznym zwyczajem spotkałem się już na Inflanckiej w
Warszawie. Zapewne chodzi w nim o zachowanie jak największej czystości w
przebieralni, jednak biorąc pod uwagę sporą odległość, jaka dzieli szatnię od
kas, a kasy od przebieralni, to i tak na klapkach czy też bosych stopach ludzie
wnoszą na basen całe mnóstwo brudu.
Drugie negatywne wrażenie związane jest z
przebieralniami. A właściwie z przebieralnią, bo jest tylko jedna,
koedukacyjna. Zamiast podzielić to całkiem duże pomieszczenie na dwie osobne
strefy dla mężczyzn i kobiet, ktoś postanowił wszystkich upchnąć „do jednego
worka”. Ten oczywisty dyskomfort potęgują jeszcze dość małe szafki, w których z
trudem można pomieścić wszystkie swoje rzeczy. Minus dla architekta!
Ostatnim zaskakującym elementem, tym razem
już na samym basenie, była rozlegająca się z głośników muzyka. Przyznam, że nie
przywykłem do treningu pływackiego z podkładem muzycznym w tle i dość głośnie
rockowe kawałki, jakimi raczyła nas obsługa, raczej drażniły, niż umilały
pobyt. Tym samym trening w „Aquariusie” przypominał raczej pobyt w nadmorskim
aqua parku (do kompletu brakowało jeszcze leżaków i sztucznych palemek) niż
zwyczajny wypad na basen.
Oczywiście wszystkie te mankamenty to
drobiazgi, które niekoniecznie muszą każdemu przeszkadzać. Nie przekreślają też
one radości z tego, że w naszym regionie pojawił się kolejny dobry punkt
wypadów pływackich, który z przyjemnością dodaję do mojej prywatnej „kolekcji
basenów”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz