Z bardzo różnych powodów w czasie
tegorocznych wakacji zarzuciłem nieco kilka form moich ulubionych aktywności
fizycznych. Najpierw pojawiły się bóle w okolicach kręgu lędźwiowego, zatem na
kilka tygodni zawiesiłem regularny jogging, żeby zbytnio nie przeciążyć
kręgosłupa. Przerwę w bieganiu postanowiłem nadrobić jazdą na rowerze i nawet
parę razy udało mi się pokonać kilka całkiem niezłych dystansów, jednak fala
upałów, a ostatnio także pojawiające się burze skutecznie zniechęciły mnie do regularnego
poruszania się na dwóch kółkach. Poza tym długo już nie miałem okazji grać w
squash’a, a to z prostej przyczyny, że mój partner z kortu niedawno się ożenił
i dopóki nie ogarnie się w życiu małżeńskim, dopóty nie będzie miał czasu na wspólne
wyjścia do naszego ulubionego klubu Squashok.
W ten sposób moim głównym sportem
wakacyjnym zostało pływanie. Nie dość, że wypady na basen znakomicie regulują
problemy z kręgosłupem, to w dodatku są niezależne od kaprysów pogody czy też
możliwości czasowych kumpla. I tak oto, niemal codziennie bywam ostatnio na
pływalni, co z kolei przekłada się na niespodziewany wzrost formy.
Najpierw uświadomiłem sobie, że zaczynam
pokonywać coraz to dłuższe dystanse. O ile jeszcze na początku roku pływałem
średnio 1,5 km, teraz bez problemu podczas 45 minut wyciągam już 2 km (czyli 80
długości krótkiego basenu). Co za tym idzie, nagle dotarło do mnie, że poruszam
się w wodzie coraz to szybciej. Jakoś nie zwracałem na to uwagi, aż do
wczorajszego treningu. Pływałem sobie akurat samotnie na torze, gdy w pewnym
momencie dołączył do mnie młody wysportowany chłopak. Kiedy przepłynął pierwszą
długość, aż gwizdnąłem z podziwu, że zasuwa jak nie przymierzając mała motorówka.
Po kilku minutach wspólnego pływania uświadomiłem sobie jednak, że chłopak nie
tylko mnie nie dogania, ale to ja sam zaczynam deptać mu po piętach. To nagłe
odkrycie sprawiło, że aż miałem ochotę wyjść z siebie i popatrzeć z trybuny z
jakąż to zawrotną prędkością pływam. To zdumiewające (i jakże nieskromne)
uczucie samozadowolenia było przyjemną nagrodą za wierność regularnym treningom.
Może teraz, dla zachowania resztek pokory powinienem wrócić do biegania, by
przekonać się jak bardzo tutaj zdążyła osłabnąć moja forma :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz