13 sierpnia 2013

To zdumiewające (i nieskromne) uczucie



Z bardzo różnych powodów w czasie tegorocznych wakacji zarzuciłem nieco kilka form moich ulubionych aktywności fizycznych. Najpierw pojawiły się bóle w okolicach kręgu lędźwiowego, zatem na kilka tygodni zawiesiłem regularny jogging, żeby zbytnio nie przeciążyć kręgosłupa. Przerwę w bieganiu postanowiłem nadrobić jazdą na rowerze i nawet parę razy udało mi się pokonać kilka całkiem niezłych dystansów, jednak fala upałów, a ostatnio także pojawiające się burze skutecznie zniechęciły mnie do regularnego poruszania się na dwóch kółkach. Poza tym długo już nie miałem okazji grać w squash’a, a to z prostej przyczyny, że mój partner z kortu niedawno się ożenił i dopóki nie ogarnie się w życiu małżeńskim, dopóty nie będzie miał czasu na wspólne wyjścia do naszego ulubionego klubu Squashok.
W ten sposób moim głównym sportem wakacyjnym zostało pływanie. Nie dość, że wypady na basen znakomicie regulują problemy z kręgosłupem, to w dodatku są niezależne od kaprysów pogody czy też możliwości czasowych kumpla. I tak oto, niemal codziennie bywam ostatnio na pływalni, co z kolei przekłada się na niespodziewany wzrost formy.
Najpierw uświadomiłem sobie, że zaczynam pokonywać coraz to dłuższe dystanse. O ile jeszcze na początku roku pływałem średnio 1,5 km, teraz bez problemu podczas 45 minut wyciągam już 2 km (czyli 80 długości krótkiego basenu). Co za tym idzie, nagle dotarło do mnie, że poruszam się w wodzie coraz to szybciej. Jakoś nie zwracałem na to uwagi, aż do wczorajszego treningu. Pływałem sobie akurat samotnie na torze, gdy w pewnym momencie dołączył do mnie młody wysportowany chłopak. Kiedy przepłynął pierwszą długość, aż gwizdnąłem z podziwu, że zasuwa jak nie przymierzając mała motorówka. Po kilku minutach wspólnego pływania uświadomiłem sobie jednak, że chłopak nie tylko mnie nie dogania, ale to ja sam zaczynam deptać mu po piętach. To nagłe odkrycie sprawiło, że aż miałem ochotę wyjść z siebie i popatrzeć z trybuny z jakąż to zawrotną prędkością pływam. To zdumiewające (i jakże nieskromne) uczucie samozadowolenia było przyjemną nagrodą za wierność regularnym treningom. Może teraz, dla zachowania resztek pokory powinienem wrócić do biegania, by przekonać się jak bardzo tutaj zdążyła osłabnąć moja forma :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz