Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Trening. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Trening. Pokaż wszystkie posty

2 lipca 2014

Podsumowanie półrocza

Urodziny Michaela Phelpsa, które przypadają dokładnie 30 czerwca, uświadomiły mi, że minęła właśnie połowa roku. Święto najlepszego pływaka wszech czasów to zatem doskonały moment na małe podsumowanie ostatnich sześciu miesięcy. Z niemałą satysfakcją stwierdzam, że choć do wymarzonej formy jest jeszcze daleko, to jednak stopniowy rozwój i poprawa kondycji są wyraźnie zauważalne.
Przede wszystkim, przez minione półrocze udało mi się poprawić szybkość z jaką pływam, co z kolei przełożyło się na pokonywany dystans. Według statystyk Endomondo od początku roku spędziłem na basenie łącznie 3 dni, 2 godziny i 45 minut, a licznik "nabitych" kilometrów przekroczył już 200. W kolejnych miesiącach dystans przedstawiał się następująco:
Styczeń: 39,00 km
Luty: 30,00 km
Marzec: 36,80 km
Kwiecień: 34,20 km
Maj: 33,00 km
Czerwiec: 29,50 km
Cieszę się, że kilka razy udało mi się też popłynąć na tyle szybko, by zmieścić się z dystansem 3 km w jednej godzinie (choć moje normalne tempo to 2,80 km/h). Ta granica, do której dotarłem uświadamia mi, że zamiast mechanicznego „nabijania” kilometrów, powinienem teraz bardziej skupić na technice i to ona będzie moim priorytetem na najbliższe miesiące. Nie mówiąc oczywiście o triathlonie, który coraz to wyraźniej majaczy na horyzoncie drugiej połowy roku. Przede mną zatem kolejne treningi na wodach otwartych i ćwiczenia zakładek rowerowo-biegowych. A tymczasem nieco urlopu. Na początek kilka dni w stolicy i obowiązkowe odwiedziny na basenach Inflancka i Warszawianka, a także dłuższe wybiegania na urokliwych ścieżkach Pola Mokotowskiego.

22 czerwca 2014

Trening na wodach otwartych



Obok teoretycznego poznawania tajników triathlonu nadeszła w końcu pora na rozpoczęcie praktycznych przygotowań do zawodów. Na pierwszy ogień poszło pływanie, czyli dyscyplina, w której czuję się najmocniejszy ze wszystkich dziedzin trójboju. Zdecydowana większość pasjonatów triathlonu to biegacze, którzy w pewnym momencie postanowili poszerzyć nieco swoje zainteresowania. Stąd też dla wielu z nich pływanie jest piętą Achillesa. To z kolei daje mi nieco większą pewność i poczucie, że przynajmniej w pierwszej konkurencji mam szanse na podciągnięcie wyniku względem innych zawodników. Niemniej jednak jestem świadomy tego, że dobre umiejętności pływackie to jeszcze nie wszystko, by móc dobrze wypaść w pierwszym etapie zawodów.
Stąd też z wielką radością powitałem nową inicjatywę, którą zaproponowali organizatorzy katowickiego Silesiaman Triathlon. Otóż od zeszłej środy rozpoczęła się seria treningów pływackich na wodach otwartych pod okiem triathlonisty Michała Lisieńskiego. Idea regularnych ćwiczeń w małej grupie pasjonatów daje znakomitą okazję, by amatorzy mogli zapoznać się z warunkami panującymi podczas zawodów, a nieco bardziej zaawansowani podszkolili swoje umiejętności. Jako przedstawiciel tych pierwszych (na szczęście nie jedyny) rozpocząłem tym samym moją drogę do triathlonu.
Godzinne zajęcia na zalewie w katowickiej Dolinie Trzech Stawów pozwoliły nam przećwiczyć pływanie w grupie, nawigację, a także mocne starty, rozkładanie akcentów szybkościowych na różnych odcinkach czy wreszcie sprawne wybieganie z wody i przebieżki po brzegu. Choć sam trening nie trwał zbyt długo, to jednak był wyjątkowo intensywny i pomógł mi poznać moje możliwości i ograniczenia.
Po pierwsze, mogłem zakosztować pływania w większej grupie. Lęk przed tzw. „pralką”, czyli sytuacją, w której co chwila jest się przez kogoś potrącanym, okazał się, póki co, niepotrzebny. Owszem, momentami było tłoczno, ale nikt jakoś specjalnie na tym nie ucierpiał. Być może to kwestia tego, że nasza grupa liczyła zaledwie 18 osób, więc nie było potrzeby większego rozpychania się.
Po drugie, z ukontentowaniem stwierdziłem, że dobrze radzę sobie z nawigacją. Bez problemu odnajdywałem się w wodzie i mimo sporego ruchu wokół ani na moment nie zbaczałem z właściwego kursu. Skuteczna okazała się tu wyuczona w pływaniu metoda szybkiego wynurzenia głowy podczas pociągnięcia ręką i jednoczesnego zaczerpnięcia oddechu. Poza tym jaskrawo żółte boje były doskonale widoczne i nie sposób było je przeoczyć (chociaż niektórym jednak zdarzało się dość mocno zbaczać z kursu).
Po trzecie, oczywiście na początku zadziałała adrenalina i przy pierwszych rundkach płynąłem dość nerwowo, co przełożyło się na problemy z oddechem. Pośpiech z jakim startowałem sprawiał, że szybciej wypuszczałem powietrze i w konsekwencji zaczynałem płynąć z głową nad wodą, sapiąc przy tym jak, nie przymierzając, dziewiętnastowieczny parowóz. Stopniowo jednak zacząłem wchodzić we własny rytm pływacki i wiem już, że będę musiał jeszcze to sobie poćwiczyć podczas kolejnych treningów.
Po czwarte, ważnym elementem do dalszej nauki pozostają ostre starty i stabilne wyjścia z zalewu. Tempo rozbiegu i skok do wody miałem dość dobre, choć kluczowe zdaje mi się tutaj znalezienie właściwego miejsca w całym gronie zawodników. Na razie tuż po starcie unikam kłębienia się w środku grupy i wybieram raczej „pobocze”, tym bardziej, że przy moim tempie mam w ten sposób możliwość do swobodnego wyprzedzenia innych pływaków. Trudniejsze okazuje się za to wyjście z wody. Szybkie stawanie na nogi i wybieg z zalewu sprawiały, że z początku niełatwo mi było złapać równowagę, a pierwsze kroki wychodziły dość chwiejnie.
Intensywna godzina zajęć na wodach otwartych wiele mnie nauczyła i przyznam szczerze, że aż boję się myśleć, jak wyglądałby mój debiut w zawodach, gdybym nie miał wcześniej okazji przetestowania triathlonowych warunków na własnej skórze. Ufam, że kolejne lekcje pod okiem Michała pozwolą mi na udoskonalenie techniki i pozwolą pewniej poczuć się w tych całkiem nowych dla mnie okolicznościach pływackich. A zatem, do najbliższego treningu!

1 kwietnia 2014

Wyzwania i rekordy



Kiedy pod koniec ubiegłego miesiąca stawiałem sobie nowe wyzwanie pływackie, szczerze wątpiłem czy uda mi się je zrealizować w tym roku. Przypomnę, że moim celem stało się przepłynięcie 3 km w przeciągu 1 godziny. Jeszcze rok temu o tej porze pływałem średnio 1,8 do 2 km/h, a najdłuższy przebyty jednorazowo w basenie dystans anno Domini 2013 wynosił 2,2 km. Sytuacja zmieniła się mocno na początku roku, gdy zacząłem pływać z Łukaszem, który zdopingował mnie do pokonywania coraz to większych odległości. Mój rekord z końca lutego wynosił 2,8 km/h i przyznam, że wydawał mi się absolutnym szczytem moich możliwości. Dlatego też nie zakładałem zbyt szybkiego wzrostu kondycji, a do nowego wyzwania podchodziłem z cierpliwą rezerwą.
Tymczasem skok wydolności pływackiej niespodziewanie nastąpił w przeciągu ubiegłego tygodnia i zamierzony cel udało mi się zrealizować w trzech podejściach. Najpierw wyczułem wzrost formy w ubiegłą środę. Śmigaliśmy z Łukaszem dość szybko na basenie w Siemianowicach i rekord wydawał się już w zasięgu ręki. Niestety w pewnym momencie na naszym torze zmaterializowało się kilka wolno pływających osób, które zdecydowanie nas spowolniły. Być może dałoby się jeszcze jakoś obronić dobry czas, jaki mieliśmy już wypracowany, ale gdy na tor wkroczył osobnik łączący w sobie najgorsze cechy niedźwiedzia polarnego i gupika (patrz: Słowniczek pływacki), musieliśmy po prostu skapitulować. Kolejna szansa pojawiła się w sobotę. Basen w Chorzowie był niemal pusty, a warunki do bicia rekordów wręcz idealne. Z małym tylko wyjątkiem. Otóż popołudniowy dyżur w pracy znacznie ograniczył moje możliwości czasowe i musiałem się zadowolić jedynie namiastką sukcesu w postaci 1,5 km przepłyniętych w 29 minut.
Przełom nastąpił w końcu wczoraj wieczorem, potwierdzając tym samym prawdziwość powiedzenia „do trzech razy sztuka”. Warunki na chorzowskim basenie były znów idealne i przez cały czas mieliśmy z Łukaszem do dyspozycji jeden tor. Postanowiłem zatem dać z siebie wszystko! Prułem nie patrząc na czas i licząc w myślach kolejne długości. Kiedy doliczyłem wreszcie do 120 i zdjąłem okularki, wprost nie mogłem uwierzyć temu, co widzę. Na zegarze stuknęła dokładnie godzina od momentu, w którym wystartowałem. A to oznacza, że wyzwanie zostało zrealizowane nadspodziewanie szybko! Nad kolejnym muszę dopiero pomyśleć, choć Łukasz twierdzi, że powinniśmy teraz celować w dystans 3,5 km/h. Póki co, podchodzę do tej myśli z rezerwą i może nieco sobie odpuszczę na najbliższych treningach.
Poza tym policzyłem właśnie, że w przez pierwsze trzy miesiące tego roku przepłynąłem już 105,8 km, a to o równe 29 km więcej niż rok temu i aż 76,6 km więcej niż dwa lata temu! Kiedy ja się tak rozpływałem?

30 stycznia 2014

Powrót na bieżnię



Rozbudzone marzenie o triathlonie już na dobre zadomowiło się w mojej głowie. Stąd też jedną z pierwszych decyzji noworocznych stał się powrót do regularnego biegania. Przez ostatnie dwa lata mocno zaniedbałem tę dyscyplinę, faworyzując przede wszystkim pływanie, rower i squash’a. Postanowiłem więc, że najwyższa już pora na odbudowanie kondycji biegowej.
Co prawda, aura styczniowa nie dopinguje do tego, by wybrać się na trening, pomyślałem jednak, że jeśli nie zacznę biegać od razu, to zawsze już coś będzie stawało mi na drodze. Na dobry początek zrobiłem kilka krótkich rozbiegań w pobliskim parku, ciesząc się w duchu, że ubiegłoroczna przeprowadzka dała mi możliwość trenowania opodal domu. Park nie jest wprawdzie zbyt wielki, jednak jego pochyłe położenie pozwala na dobre urozmaicenie biegu.
Niestety w beczce miodu zawsze znajdzie się łyżka dziegciu. Otóż po kilku treningach dał o sobie znać mój nos, który w ujemnych temperaturach zaczyna produkować wodnistą maź sączącą się z obydwu dziurek w zawrotnym tempie. Doszedłem do wniosku, że stoją przede mną trzy rozwiązania: albo zacznę taszczyć ze sobą pudło chusteczek, albo będę latać zasmarkany, albo wrócę do biegania na bieżni mechanicznej. Ostatnia opcja wydała mi się oczywiście najbardziej sensowna, zatem trzy dni temu odnowiłem mój karnet w pobliskiej siłowni i zacząłem przebierać nogami na gumowej taśmie.
Chociaż zdecydowanie wolę biegać w terenie, to jednak przez najbliższe miesiące lepsze będą dla mnie treningi na bieżni. Co prawda, bez oporu wiatru wysiłek fizyczny jest tu o wiele mniejszy, a organizm mocniej się przegrzewa, ale za to bieganie w fitness klubie pozwoli mi utrzymać regularność treningów bez narażania się na komplikacje natury laryngologicznej. No i jeszcze będę miał okazję powrócić na zajęcia indoor cycling! Na samą myśl o tym, nogi aż same rwą się do pracy :)

16 stycznia 2014

Trzy zastrzyki motywacji



Radość, jaką daje mi pływanie, jest głównym elementem zachęcającym mnie do regularnych wypadów na basen. Uświadomiłem sobie jednak ostatnio, że zapał w podejmowaniu kolejnych treningów, może zostać jeszcze bardziej rozpalony, dzięki dodatkowym zastrzykom motywacyjnym. W tym miesiącu znalazłem już trzy takie bodźce:
1. Wyznaczenie nowego celu. Samo pływanie dla frajdy było dla mnie do tej pory wystarczającym powodem regularnych odwiedzin na basenie. Jednak opisywany przeze mnie ostatnio pomysł Przemka, by spróbować zmierzyć się z triathlonem, natychmiast podniósł poziom mojej pływackiej motywacji. Taki cel, mimo, iż na razie bardzo odległy, niesłychanie determinuje do jeszcze większej regularności i wytrwałości w trenowaniu. Obok przyjemności pływania dodatkowym motywatorem jest teraz także ogólne podniesienie kondycji fizycznej potrzebnej w realizacji nowego postanowienia.
2. Towarzystwo. Pływanie jest raczej sportem dla samotników, a indywidualne pokonywanie kolejnych długości może być dla wielu nużące. Swoją pasją pływacką próbowałem zarazić już kilku znajomych, jednak żaden z nich nie okazał się wystarczająco wytrwały i po kilku wspólnych wypadach na basen, zazwyczaj sobie odpuszczał. A tymczasem na początku roku, zupełnym przypadkiem poznałem kolegę z mojej dzielnicy, który od kilku lat pływa z regularnością zbliżoną do mojej. Spotkanie dwóch pasjonatów oczywiście poskutkowało podjęciem wspólnych treningów. A jako, że Łukasz pokonuje nieco dłuższe dystanse, zatem i ja od razu zmobilizowałem się do podjęcia większego wysiłku. Ta „towarzyska” dawka motywacji sprawiła, że wyciągam już 2,70 km na godzinę.
3. Monitoring postępu. Pływanie było dla mnie dotąd jedynie ulubioną formą spędzania wolnego czasu, dlatego też nigdy nie stanowiło formy konkurowania z kimkolwiek. Dalej uważam, że pływam przede wszystkim dla siebie, jednak dyskretnego bakcyla rywalizacji zaszczepił mi Łukasz, który zachęcił mnie do monitorowania swoich postępów przez Endomondo. Do tej pory korzystałem z tej aplikacji dość okazjonalnie, zazwyczaj tylko podczas jazdy rowerem. Od nowego roku jednak zacząłem regularnie odnotowywać tam wszystkie treningi, a możliwość porównania swoich rezultatów z osiągnięciami znajomych, działa bardzo motywująco.