18 czerwca 2014

Triathlon. Poradnik dla każdego



Mówi się, że triathlon to sport dwudziestego pierwszego wieku. Oryginalna kombinacja pływania, kolarstwa i biegania zdobywa sobie ostatnimi czasy coraz to większe grono zwolenników. Przyznam, że kiedy ponad rok temu zainteresowałem się połączeniem tych trzech dyscyplin, wydawało mi się, że jest to sport raczej niszowy. Jednak kiedy tylko zacząłem nieco bardziej zgłębiać tajniki triathlonu, okazało się, że chociaż w naszym kraju ta dyscyplina jeszcze raczkuje, to jednak chętnych do jej uprawiania jest coraz to więcej. W różnych częściach Polski powoli zaczynają pojawiać się kolejne imprezy triathlonowe, a na rynku księgarskim ukazują się specjalistyczne książki dotyczące przygotowania do trójboju.
Zainteresowanie Polaków tą dyscypliną otwiera też nową przestrzeń na rynku czasopism. Od kilku miesięcy magazyn „Bieganie” dołącza do każdego numeru niewielki dodatek „Triathlon”, a na początku czerwca miłą niespodziankę zafundowało nam czasopismo „LOGO”. Otóż do bieżącego wydania tego magazynu dołączone jest specjalne vademecum „Triathlon. Poradnik dla każdego”. Jest to podstawowe kompendium wiedzy dotyczącej trójboju, przygotowane przez specjalistów z brytyjskiego czasopisma „220 Triathlon”. Na 116 stronach tego dodatku znajdziemy m.in. szczegółowe wskazówki dotyczące każdej z trzech dyscyplin, różnorodne plany treningów czy też zalecenia żywieniowe.
Lektura poradnika przyniosła mi nie tylko sporo frajdy, ale też całe mnóstwo pożytecznych informacji. Szczególnie zainteresowały mnie teksty opisujące sposoby doskonalenia pływania kraulem i metody poruszania się na wodach otwartych.
Bardzo pożyteczne są też wskazówki dotyczące zmian międzyetapowych, tym bardziej, że w trakcie wakacji zamierzam poćwiczyć nieco zakładki.
Przydatny będzie też fajnie rozpisany 6-tygodniowy program treningów, w którym duży nacisk położony jest na wytrzymałościowe i szybkościowe ćwiczenia w bieganiu.
Oryginalny poradnik triathlonowy dał mi więc całkiem niezłe przygotowanie teoretyczne przed podjęciem wakacyjnych sesji treningowych.

16 czerwca 2014

III Bieg Tarnogórski, 14 VI 2014



„Zaskoczenie” to chyba najlepsze słowo, którym mógłbym opisać sobotnie zawody biegowe w Tarnowskich Górach. Ilość niespodzianek, jaka mnie na nich spotkała, stanowczo przerosła moje oczekiwania. A te - przyznajmy - były dość skromne. Przede wszystkim, ostatnio nie czułem się w formie i żadną miarą nie nastawiałem się na poprawę własnych wyników. Ot, chciałem po prostu dla zwykłej przyjemności biegania wziąć udział w kolejnych zawodach i miło spędzić czas w sielskich okolicznościach przyrody tarnogórskiego parku miejskiego. Jak miało się okazać, zaskoczyła mnie tam nie tylko własna forma i wynik biegu, ale też i owe okoliczności, którym raczej daleko było do sielskich…
Do Tarnowskich Gór wybrałem się ze sporym wyprzedzeniem, zabierając po drodze z Katowic Tomka i Przemka. Pomimo objazdu w Radzionkowie, udało nam się dotrzeć na miejsce dość wcześnie. Dzięki temu spokojnie mogliśmy zapoznać się z terenem, odebrać pakiety startowe z biura zawodów i w piknikowej atmosferze oczekiwać na rozpoczęcie zawodów. Jednak bardzo szybko okazało się, że III Bieg Tarnogórski zafunduje nam kilka sporych niespodzianek.
Zaskoczenie 1: aura. Pogoda zapowiadała się najpierw całkiem niezła. Po upałach na początku tygodnia i sporych deszczach w jego drugiej połowie, sobota miała być tylko lekko zachmurzona, czyli wręcz idealna do biegania. Jakież było więc nasze zaskoczenie, gdy 40 minut przed rozpoczęciem zawodów usłyszeliśmy nagły grzmot. Niebo w jednej chwili pokryło się ciemnymi chmurami, z których momentalnie lunął rzęsisty deszcz. Gwałtowna burza z gradobiciem zmiotła nas natychmiast pod rozstawione dokoła namioty, choć siła lejących się z nieba strumieni była tak wielka, że w kilku miejscach musieliśmy podtrzymywać lekkie konstrukcje zadaszeń, by nie spadły nam one na głowę. Wodny armageddon trwał co prawda tylko jakieś dziesięć minut, jednak jego przejście nie tylko mocno podminowało niektóre odcinki trasy, ale też skutecznie przemoczyło wszystkim buty biegowe.
Zaskoczenie 2: trasa. Park miejski w Tarnowskich Górach jest stosunkowo niewielki, zatem organizatorzy zawodów wyznaczyli 10-kilometrowy dystans na pętli o długości 2,5 km. Już pierwsze okrążenie przekonało nas o wyjątkowym urozmaiceniu trasy. Wystartowaliśmy na nawierzchni asfaltowej, jednak spora część biegu wiodła ścieżkami o miękkim podłożu. Po drodze czekało nas kilka ostrych zakrętów i trochę niewielkich podbiegów. Największą niespodzianką były, rzecz jasna, pojawiające się znienacka kałuże i błoto. Gwałtowne hamowanie niektórych zawodników i usilne próby wyminięcia tych mokrych zasadzek na niewiele się zdawały i wszyscy bez wyjątku zdrowo się schlapali. Przemek trochę narzekał, że przełajowy charakter trasy nie pozwalał mu złapać równego tempa, mnie jednak biegło się całkiem przyjemnie.
Zaskoczenie 3: ludzie. Imprezy biegowe sprzyjają nie tylko rywalizacji, ale są też okazją do miłego spędzenia czasu w towarzystwie innych zawodników. Środowisko biegaczy jest bardzo radosne i z łatwością można podłapać trochę nowych kontaktów. Oczywiście zdarzają się również dość dziwaczne zachowania niektórych osób. Najpierw na trasie zaskoczyła mnie pewna dziewczyna, która przez pewien czas biegła nieco przede mną. Za jednym z zakrętów nagle zatrzymała się na samym środku, by… poprawić wysuwającą się spinkę do włosów. Cud jakiś sprawił, że udało mi się nie wkomponować w jej plecy i mimo błota sprawnie ją ominąć. Drugie kuriozum stanowił za to starszy pan, który dwukrotnie próbował wyprzedzić mnie tuż przed stromym i błotnistym podbiegiem. Najpierw przemykał obok mnie kurcgalopkiem, po czym wycieńczony zdobyciem wzniesienia zatrzymywał się na jego szczycie, skazując mnie na szybki uskok i wpadnięcie w krzaki… Tak czy inaczej, te osobliwe zachowania nie wytrąciły mnie z równowagi, a tylko nadały smaczku zawodom.
I wreszcie zaskoczenie 4: tempo i wynik. Tym razem podszedłem do biegu na luzie i bez żadnego napinania się na życiówkę. Postanowiłem też stanowczo trzymać się własnego tempa biegu, by nie dać się porwać szybszym zawodnikom. I wreszcie mi się udało! Przez cały czas słuchałem samego siebie i nie wystrzelałem się od razu z zapasów energii. Ku własnemu zdumieniu, utrzymywane przeze mnie tempo i tak było większe niż na treningach, a dane z Garmina napawały mnie tak dobrym humorem, że na ostatniej prostej wystrzeliłem sprintem do mety, by urwać jeszcze co nieco z niespodziewanie dobrego wyniku. Mój nowy rekord na 10 km wynosi więc od soboty 55:48 (netto: 55:19) i wiem, że dla poważnych biegaczy taki wynik to jest śmiech na sali. Ale biorąc pod uwagę fakt, że od ostatnich zawodów udało mi się urwać na tym dystansie aż 6 minut, to chyba jednak należy mi się małe standing ovation. To tyle w temacie :)

7 czerwca 2014

Pierwszy krok do TRI



Gdy ruszyć chcesz w najdalszą z dróg, musisz wziąć oddech i zrobić pierwszy krok. Tymi słowami rozpoczyna się jedna z moich ukochanych polskich piosenek. Dwanaście lat temu Anna Maria Jopek wylansowała wraz z Patem Methenym genialny hit „Tam, gdzie nie sięga wzrok” i opatrzyła go pięknym biegowym teledyskiem. Od tamtej pory nie tylko uwielbiam trenować przy dźwiękach tego utworu, ale w pewnym momencie stał on się dla mnie kultowym numerem, towarzyszącym mi przy podejmowaniu kolejnych wyzwań.
Dwa lata temu ta właśnie piosenka była oficjalnym hymnem pieszej wyprawy na Camino de Santiago. Wraz z przyjaciółmi, z którymi pokonałem wtedy ponad 500 km hiszpańskiej drogi św. Jakuba, słuchaliśmy tego kawałka niemal codziennie, by znaleźć siłę do pokonania zmęczenia i własnych ograniczeń.
Dziś także od rana z upojeniem wsłuchuję się w ten utwór, który wyznacza kolejne podjęte wyzwanie. Gdyby jeszcze rok temu ktoś powiedział mi, że to zrobię, to z politowaniem popukałbym się w czoło. Tymczasem właśnie to zrobiłem… Zapisałem się na zawody triathlonowe! Aż samemu trudno mi w to uwierzyć! Ale jak śpiewa Anna Maria: choć w sercu lęk, nie cofaj się! Tylko tak warto żyć! W chmurach gdzieś lśni twój szczyt, odważ się i idź!
Pierwszy krok do triathlonu został więc uczyniony. Start dopiero pod koniec sierpnia, zatem czasu na przygotowania jest jeszcze niemało. Na początek czeka mnie dość lekka wersja trójboju, czyli pokonanie dystansu 1/8 Ironmana (475 m pływania, 22,5 km roweru i 5,25 km biegu). Ta amatorska wersja triathlonu pozwoli nie tylko zakosztować specyfiki tego sportu, ale będzie nade wszystko próbą sprawdzenia się w trzech dyscyplinach jednocześnie. A kto wie, może stanie się to pierwszym krokiem do dłuższych dystansów? Może pobiegnę i tam, gdzie na razie nie sięga mój wzrok?

2 czerwca 2014

Maraton Wolności / Bieg na 5 km, 1 VI 2014



Ubiegły miesiąc minął mi pod znakiem dość regularnych, acz monotonnych treningów pływackich, rowerowych i biegowych. Z dreszczem emocji powitałem więc nadejście czerwca, który zwiastuje urozmaicenie codziennej rutyny startami w zawodach. Na pierwszy ogień poszedł bieg na 5 km organizowany jako wydarzenie towarzyszące Maratonowi Wolności. Zawodnicy biorący udział w biegu na królewskim dystansie mieli do pokonania atrakcyjną trasę ciągnącą się przez Chorzów, Katowice i Siemianowice Śląskie. Dla nas natomiast przygotowana została jedna pętla w samym sercu Parku Śląskiego.
Pięć kilometrów to dystans lekki, łatwy i przyjemny. A jak się okazuje, trzymający także w napięciu. Ale zacznijmy od początku. Do Parku wybrałem się pieszo, biorąc pod uwagę spore utrudnienia w ruchu ulicznym. Pół godziny szybkiego marszu z Wełnowca do hali wystaw „Kapelusz” okazało się doskonałym wstępem do lekkiej rozgrzewki. Potruchtałem trochę i porozciągałem się w oczekiwaniu na Przemka, który miał nadejść lada moment. Kiedy w końcu się zjawił, udaliśmy się do biura zawodów: ja, by oddać kurtkę do depozytu, a Przemek, by zaopatrzyć się w agrafki, o których zapomniał przy odbieraniu pakietu startowego. W tym momencie zauważyłem, że mój towarzysz nie ma przy bucie chipa do pomiaru czasu. Okazało się, że w roztargnieniu zostawił go w domu! W jednej chwili obrócił się na pięcie i jak szalony pognał z powrotem. Żeby było weselej, do startu zostało nieco ponad 20 minut! Na szczęście Przemek mieszka tuż obok Parku, więc sprawę załatwił iście po sprintersku, fundując sobie tym samym rozgrzewkę ze sporą dawką adrenaliny.
A jak wyglądał sam bieg? Tuż po starcie, jak zwykle dałem się pociągnąć tłumowi zawodników. Ruszyliśmy z kopyta i po kilkuset metrach przypomniało mi się, że przecież mam biec swoim tempem, a nie narzuconym mi przez innych. Wrzuciłem zatem mentalny hamulec i nieco zwolniłem. Zadowolony z siebie, tuż pod koniec pierwszego kilometra zerknąłem na Garmina i osłupiałem! Bo to moje „wolne tempo” wynosiło… 4:50. Nie bardzo wiedziałem czy mam niedowierzać pulsometrowi czy też swoim własnym odczuciom, ale skoro tak dobrze mi się biegło, to postanowiłem na razie nie zwalniać.
Trasa była zresztą bardzo przyjemna: żadnych większych podbiegów, sporo zalesionych odcinków, dookoła miłe widoki. Nic, tylko gnać przed siebie! Gdzieś przed półmetkiem na chwilę odpłynąłem myślami, bo przypomniałem sobie, że ten bieg upamiętnia 25. rocznicę pierwszych wolnych wyborów w Polsce. Z wdzięcznością pomyślałem wtedy o tych wszystkich, dzięki którym mogę żyć w wolnym kraju i cieszyć się chociażby takimi zawodami. Przez ten patriotyczno-dziękczynny poryw nieco zwolniłem, ale tempo wahało się między 5:00 a 5:10, więc uznałem, że to i tak rewelacyjnie.
Tymczasem dystans kurczył się z każdą sekundą. Minąłem kąpielisko „Fala”, przebiegłem wzdłuż ogrodu zoologicznego i po nawrocie wyszedłem na ostatnią prostą. Do mety zostało mi mniej więcej 700 metrów, gdy niespodziewanie poczułem ukłucie sygnalizujące nadchodzącą kolkę. Gdybym biegł na dłuższym dystansie, musiałbym w tym momencie zdecydowanie zwolnić. Jednak myśl, że to już niemal sam finisz pozwoliła mi zacisnąć zęby i przy lekkim spadku tempa dobiec swobodnie do mety. Tuż za nią kłucie w boku poszło zresztą w niepamięć, a zdobyty rezultat 25:54 (netto: 25:47) przyniósł niemałą radość i satysfakcję.


Na mecie czekał już na mnie Przemek, który mimo wcześniejszych sprintów i tak był o 3 minuty szybszy ode mnie. Po krótkiej wymianie wrażeń skupiliśmy się, rzecz jasna, na planach na przyszłość. Już za dwa tygodnie czekają nas kolejne zawody, tym razem na dystansie 10 km. Zaś pomysły na sierpień i wrzesień są tak atrakcyjne, że samych nas jeszcze nieco onieśmielają. - Ale widzisz - stwierdził Przemek sentencjonalnie - bieganie wciąga, jak chodzenie po bagnach.
Nas najwyraźniej wciągnęło na dobre :)